Moja historia zaczęła się od tego, że zaczęłam szukać miejsca dla swojej niepełnosprawnej córki. Szukałam przedszkola. Nie z polecenia, ale z książki telefonicznej. Myślałam wtedy o przedszkolu specjalnym, bo nawet nie słyszałam o przedszkolach integracyjnych. Nie mieszkam w Warszawie, a tam gdzie mieszkałam nie było ludzi, którzy by skierowali mnie do odpowiednich placówek. Sama znalazłam dwa miejsca, które mogły przyjąć moją córkę. Ale to przy ulicy Wolumen wydało mi się lepsze. Od pierwszej chwili, gdy tu weszłam i zobaczyłam pracę z dziećmi wiedziałam, że będzie to dobre miejsce dla mojego dziecka. Spotkałam się tu z dużą życzliwością. Córka jeździła na wózku i to było pierwsze dziecko poruszające się na wózku przyjęte do tego przedszkola.
Natomiast ja zgłosiłam się tu do pracy, gdy szukano pomocy kuchennej. Pani, która wcześniej pracowała złamała rękę i poszła na zwolnienie a w końcu odeszła z pracy. Nie miałam wtedy wykształcenia gastronomicznego, ale od pomocy tego nie wymagano. Zaproponowane stanowisko bardzo mi odpowiadało. Ze względu na ograniczenia wynikające z opiekowania się córką nie miałam dużych możliwości wyboru pracy. W sumie to jednak dzięki córce tu pracuję. Przywożąc ją na zajęcia dowiedziałam się, że przedszkole potrzebuje kogoś na zastępstwo i tak już zostało.
Przepracowałam 2 lata z panią, która potem odeszła na emeryturę. Później przyszła druga pani Małgosia, z którą razem pracujemy do dnia dzisiejszego. Współpraca świetnie nam się układa. Same robimy zakupy i same potem wszystko szykujemy. Jako ciekawostkę powiem, że na przykład zupę robimy z ponad 30 litrów wody. Czasami też smażymy na kilku patelniach na raz.
Początki przedszkola były dość trudne. Teraz mamy dobrze wyposażoną kuchnię. Na przykład niedawno dostaliśmy profesjonalną zmywarkę w prezencie od firmy Winterhalter i ten sprzęt bardzo uławia nam pracę. Na początku nie było podwieczorków. A jeszcze wcześniej (zanim ja zaczęłam tu pracować) gotowane były tylko zupy. To chyba było jeszcze za czasów pani Danusi. Kiedy ja przyszłam do pracy to obiad był już z dwóch dań. W międzyczasie pojawiły się też środowe śniadania, które cieszą się dużym zainteresowaniem wśród dzieci. Zerówka dodatkowo przychodzi po przyprawy, którymi we własnym zakresie doprawia sobie posiłki. Podwieczorki też się zmieniały. Od słodkich ciasteczek do talerza z różnymi owocami.
Ulubioną potrawą dzieci jest zapiekanka makaronowo-mięsna i zupka pomidorowa. Oczywiście kotleciki i pulpeciki też. Robimy to, co dzieci najbardziej lubią. Z wesołych wspomnień pozostało mi to, że dzieci nazwały zupę z soczewicy „zupą shrekową”. Bo z wyglądu nie jest fajna. Nazwa zaś była dobra, bo dzieci Shreka lubiły i zupę zjadły.
Cieszy mnie w tej pracy to, że absolwenci bardzo miło wspominają nasze obiady. To nas podbudowuje i angażuje do dalszej pracy. Rodzice też proszą nas o przepisy a nawet zdarzało się, że prosili o zrobienie dla nich szkolenia. Jest mi też miło, kiedy małe przedszkolaczki przychodzą i mówią, że im smakował obiadek.
Bardzo fajnie mi się tu pracuje. Zostały mi 4 lata do emerytury. Atmosfera jest super. Z koleżanką dobrze się zgrałyśmy i tworzymy dobry zespół. Dojeżdżam do pracy spoza Warszawy, ale nie zamieniłabym tej pracy na inną. Nawet na taką bliżej mojego miejsca zamieszkania. Tu się dobrze czuję i dobrze mi się tu pracuje.
Wywiad z Małgorzatą Dąbrowską odbył się w listopadzie 2019 roku.