Wstyd się przyznać, ale to było prawie 30 lat temu. Wszystko zorganizowane było na wariackich papierach. Po dwóch latach działalności przedszkole otrzymało cały parter budynku – niestety do remontu. Decyzja o remoncie była 15 czerwca a przedszkole miało być otwarte 1 września. Zapytałem wtedy pani Ani ile ma pieniędzy. Szybka kalkulacja i … może na materiał starczy. Przy remoncie pracowałem ja, mój kuzyn i mój piętnastoletni syn oraz ze dwóch kolegów. W między czasie robiony był też przez inną ekipę remont kapitalny centralnego ogrzewania – to robiła Gmina. W zasadzie wyrobiliśmy się w terminie. Dziś nie podjąłbym się takiego karkołomnego zadania. Ale wtedy atmosfera była taka, że nikt się nie zastanawiał za długo. Kto mógł to pomagał.
Na początku było też wielu ludzi zaangażowanych w sprawy przedszkola. Teraz nie wiem, jak to wygląda. Teraz ludzie są bardziej przyzwyczajeni, że przychodzą i wymagają. Mam znajomych, którzy idą i uważają, że im się coś należy. Wtedy było inaczej. Choć nie było wielu rzeczy, to staraliśmy się je zrobić. Na przykład poręcze zrobił dla mnie zaprzyjaźniony ślusarz w Łomiankach. Pamiętam też jak trzeba było wykuć drzwi. Przyszedł tatuś, który miał firmę instalującą schody. Przyniósł porządną maszynę. Wiercił, wiercił … w końcu powiedział dwa brzydkie słowa, wziął młotek – chyba dziesiątkę czy więcej i przyłożył. I załatwił to w 5 minut. A ja patrzyłem czy nie wypadnie cała płyta żerańska. (Nie wypadła – przypomina redakcja). Trzeba było również załatwić żwir na budowę. Pojechałem nad Wisłę i pytam ile kosztuje mała ciężarówka. Usłyszałem 500 tysięcy. A duża? 550. Wziąłem większą, choć wiedziałem, że to za dużo. Widziałem, że w wakacje jak ludzie robią w mieszkaniach remonty to biorą piasek z piaskownic. Podjeżdżam więc wieczorem do siebie na osiedle z piaskiem, który mi został a tam jakiś tatuś bierze piasek z piaskownicy. Chciał uciekać a ja mu mówię, że ten piasek to specjalnie dla pana. Teraz bez problemu można kupić worek piasku. Kiedyś nie można było. Można było kupić wywrotkę piasku, ale nie worek. Była takich drobnych problemów cała masa. Trzeba było dobudować kuchnię – też się udało. Było ciężko, ale złych wspomnień nie mam.
Ja tutaj trafiłem, dzięki pani Grażynie. Ona zdiagnozowała, że moja córka ma problem i wskazała mi to miejsce. Córka skończyła potem liceum i pedagogikę. Ta pedagogika nie była w jej duchu, ale winą obarczam przedszkole, które było tak dobre, że Danusia chciała być przedszkolanką. Tu w przedszkolu robiła potem praktyki. A po wielu stażach znalazła jednak pracę w księgowości. Mimo, że córka dorosła to ja wciąż „kręciłem się” wokół przedszkola. Widzimy się na spotkaniach integracyjnych i w innych ważnych momentach. To po prostu przyzwyczajenie. Dobrze jest zobaczyć to, co kiedyś się zaczynało. Jak to teraz „żyje”. Widzę, że nie jest to ten standard, który był na początku. Wtedy było to zrobione na budżet, w którym musieliśmy się zmieścić. Na te półtora miesiąca remontu to i tak była to niewyobrażalna zmiana. Dzieci mają dobre wspomnienia z tego przedszkola. Rodzice również. Ja też. Choć przedszkole “rozpuszcza” dzieci i rodziców. Po opuszczeniu przedszkola trudno nam było znaleźć miejsce, gdzie panowałaby taka atmosfera I podobne podejście do dziecka. Patrząc z perspektywy 30 lat widzę, że przedszkole zmieniło swój wygląd, ale nie zmieniło podejścia do dziecka i nie straciło swojej fachowości. Wiem, że przedszkole szuka nowego lokalu. Ale już nie podjąłbym się zrobienia remontu. Wiek i zdrowie już nie te. Chętnie za to spojrzę i doradzę co można tam zrobić.
Rozmowa z Zygmuntem Kulasem odbyła się w kwietniu 2019 roku.